wtorek, 26 lipca 2011

Melchior Wańkowicz - Ziele na kraterze

 
 Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy PAX, 1957
Pierwsze wydanie: 1950
Stron: 502

Wcześniej nie czytałam jego utworów, więc pierwsze co mi się rzuciło w oczy to język: zupełnie inny, bardzo wyróżniający go z tłumu innych polskich pisarzy. Giętki, błyskotliwy, pomysłowy. Niesztampowy, opisujący prozaiczne sytuacje jakby się było świadkiem cudu stworzenia. Pełen  neologizmów i coraz to nowych przydomków dla często tych samych rzeczy. Polszczyzna pierwszej klasy. Przewrotnie bohaterem książki został Domeczek - królestwo Wańkowiczów, jako metafora rodziny i spajających ją więzów. Impulsem do pisania były dzieci: Krystyna i Marta. Wszystko zaczyna się od ich narodzin, rośnięcia, dorastania, dojrzewania. I kończy się też życiem, mimo wszystko. W trakcie lektury przyczaiła mi się w głowie głupawa myśl: toż tę książkę należy rozdawać za darmo coby odwaliła większość polityki prorodzinnej. Wańkowicz rodzinę miał faktycznie nieprzeciętną, a pisze o nich w taki spoosób, że nagle człowiek ma ochotę wyhodować małą kolekcję własnych fasolek.
 
Ocena: 5/6
zdjęcie stąd (możliwe, że moja okładka właśnie ta wygląda)
 
C.d. u mnie --> Mikropolis

***
Informuję też, że zgodnie z moim planem w maju czytałam Blondynkę w dżungli Beaty Pawlikowskiej, jednak poddałam się po 80 str. Jej książki są dla mnie niestrawne, nisko oceniłam też Poradnik globtrotera. Liczyłam na opis konkretnej podróży, a dostałam zbiór dość nudnawych anegdot i opowiastek z różnych okresów, silenie się na zaskakującą puentę i dowcip. Zero podroży jako takiej. Żadnego zaskakującego spojrzenia na swoją podróż, na inną kulturę. Zwyczajnie się wynudziłam. Tym samym nie zamierzam więcej sięgać po książki tej autorki. W literaturze podróżniczej szukam czegoś innego.