sobota, 31 grudnia 2011

"Gorączka" - Tomek Michniewicz

Któż z nas nie marzył, by odnaleźć zakopany w ziemi, ukryty na dnie morza lub w mrocznych czeluściach jaskini kufer, wypełniony po brzegi mieniącym się złotem, rubinami i szmaragdami? Ileż to razy będąc dziećmi wyruszaliśmy z prowizoryczną mapą na poszukiwanie bogactw w zakamarkach swych podwórek pełni nadziei, że kilka ruchów łopatką odkryje przed nami nieprzebrane bogactwa? Później dorośliśmy. Poszliśmy do pracy ciułać grosz do grosza zapominając o swych marzeniach. Nie wszyscy jednak straciliśmy tę dziecięcą wiarę w cuda... Niektórzy podrośli, zmienili osprzęt, realia, lecz w ich głowach nadal kołacze się marzenie o ukrytym gdzieś skarbie. To ich tropem podążył Tomek Michniewicz.     
   "Gorączka" to opowieść o wielkich namiętnościach, obsesjach wręcz; o balansowaniu na granicy obłędu, o marzeniach, dla spełnienia których pewni ludzie gotowi są dzień w dzień ryzykować życiem. Autor dotarł do ludzi, którzy znają te uczucia z własnej autopsji.  
Na całość recenzji zapraszam serdecznie do mnie: Kartek szelest.

środa, 28 grudnia 2011

Magia Azji


Magia Azji

Rafał Gawęda, Maciej Tyszecki

Wydawnictwo Videograf II

Dla Europejczyków Azja to magiczny kontynent – mnóstwo miejsc jakże innych od tych, które znamy. Inna kultura, inne zwyczaje, inna mentalność... Wszystko jest inne. A jeśli na dodatek ominie się miejsca dostosowane do potrzeb turystów, czyli miejsca „zeuropeizowane”, to na szanse na doświadczenie tej magii rosną.

Rafał Gawęda i Maciej Tyszecki postawili na prawdziwe smaki Azji. Porzucili to, co sprawiało, że nie czuli tego, że życie jest podróżą, spakowali rowery, namiot, w którym spędzili tylko jedną noc ;-) i rzeczy osobiste i ruszyli w drogę. W ciągu dwóch lat zwiedzili kawał Azji: Chiny, Laos, Malezję, Singapur, Brunei, Wietnam, Kambodżę, Birmę, Tajlandię, Filipiny, Japonię, Tajwan, Indonezję, Indie i Nepal. Sądzę, że kiedy komuś raz się uda, to potem trudno przestać. Następny cel podróży tych panów to Australia. Pozazdrościć! :-)

Dalszy ciąg recenzji TUTAJ.

Każdy zrobił, co trzeba


Każdy zrobił, co trzeba
Bożena Aksamit
Katarzyna Kokowska
Ewa Orczykowska
Oliwia Piotrowska
Ewa Wołkanowska
Honorata Zapaśnik
Wydawnictwo Dobra Literatura


Każdy zrobił, co trzeba. Czyli ile? Czy jest jakaś norma, która określa, ile należy zrobić w danej sytuacji? Skąd wiadomo, jak należy postąpić?

Każdy zrobił, co trzeba to pierwsza książka z serii Literatura reportera wydana przez Wydawnictwo Dobra Literatura we współpracy z portalem www.lekturyreportera.pl, a jednocześnie parafraza tytułu jednego z piętnastu reportaży, zamieszczonych w tej książce Każdy zrobił, co do niego należało.

Prawdziwe opowieści o ludziach, którzy żyją obok nas, powstały dzięki temu, że autorki „weszły w tłum” po to, aby wychwycić to, o czym napisać warto i o czym napisać trzeba. Nie jest to jednak nietaktowne wdarcie się w czyjeś życie, ale prosty przekaz tego, co zapytane osoby chcą przekazać innym poprzez swoje wspomnienia, opisy sytuacji, które miały miejsce w ich rzeczywistości, czy przeżycia, które im towarzyszyły. 

Część reportaży dotyczy sytuacji, jakie dobrze znamy z codzienności. Jest na przykład reportaż o skromnym człowieku obdarzonym niezwykłym talentem literackim, który jak niewielu „umie przekraczać codzienność” [str. 28]. A w tejże codzienności jest nieuleczalnie chora dziewczyna i jej matka, jest przemoc w rodzinie, w jaką trudno uwierzyć, jest alkohol, samobójstwo, śmierć dziecka, szantaż, pedofilia, jest też samotność, starość i zamyślenie nad życiem. 

Dalszy ciąg recenzji TUTAJ.

piątek, 23 grudnia 2011

"Planeta Kaukaz" Wojciech Górecki



Autorzy piszący o Kaukazie najczęściej porównują go do wielkiego tygla, albo - ponieważ jest to ziemia niespokojna, obfitująca w wojny, krwawe zamieszki  - do beczki prochu. Obszar zamyka się miedzy Morzem Czarnym na zachodzie a Morzem Kaspijskim na wschodzie oraz między równiną Donu na północy a Turcją i Iranem na południu. Mierzy czterysta czterdzieści tysięcy kilometrów kwadratowych. Tyle, co na przykład Szwecja. Niby niewiele. Jednak tę przestrzeń wypełnia tak zagmatwana mozaika ludów, kultur, języków i religii, że istotnie można mówić o swoistej planecie. Innej planecie, niż ta, na której wszyscy żyjemy. 

Wojciech Górecki odwiedził Kaukaz wiele razy, w sumie spędził tam dwa lata. Jak pisze, na każdym kroku doświadczył serdeczności i przyjaźni. Przygodni znajomi podwozili go, karmili, nocowali, ostrzegali przed niebezpieczeństwem, nawet ratowali mu życie. Brakuje mu słów, żeby wyrazić swoją wdzięczność. Niniejsza książka jest właśnie wyrazem hołdu ludziom, których spotkał w zasie swojej wyprawy. Jest to opowieść o niezwykłym życiu na niezwykłej ziemi. 

Porównując ostatnio przeczytaną książkę, również o Kaukazie - "Mordercy w mauzoleach" - pozycja Góreckiego jest o wiele barwniejsza, ciekawsza, soczysta, zaskakująca, urzekająca, wręcz  magiczna. 

Fascynująca, a zarazem, zdradziecka góra Elbrus; echa kultu Czyngis-chana; lezginka - szybki taniec, wykonywany solowo przez mężczyzn lub w parze z kobietą; osada Hinalung - gdzie działy się rzeczy niewytłumaczalne, np. wariował japoński zegarek i wskazywał nieistniejące godziny 21:61, 25:75, a potem sam się przestawiał; pieśni w rytmie zikru, a zikr to przywołanie imienia Allaha połączone z rozbudowanym ruchem ciała i gestami; szeroko pojęte słowa NARÓD i WOLNOŚĆ, szczególne przez Czeczenów i okrutne prawo czeczeńskie - Czeczen, który przyłapie swą żonę z kochankiem, ma dwa wyjścia - może zabić oboje albo obojgu wybaczyć. Gdy zabije tylko kochanka, staje się mordercą. Krewni zabitego będą go tropić, aż go dopadną albo zabiją syna, bo winę się dziedziczy. 

To tylko namiastka planety Kaukaz. Czyta to się wszytki gładko i z ogromnym zaciekawieniem, tudzież z niedowierzaniem. Czuć otaczającą magię miejsca, która znajduje w  wydychanym powietrzu, wodzie, ziemi. Zaglądamy do rodzin w Czerkiesku, Magasie, Władykaukazie, Groznym, Cchinwali. Podróżujemy miejskim autobusem. Odwiedzamy Abchazję, Kraj Stawropolski, Osetię Północną i Południową, Inguszetię - miejsca, które już z samej nazwy są niezwykłe, inne, dla niektórych poza zasięgiem, a nawet wyobrażeniem.

Wiele tysięcy kilometrów stąd między Morze Czarnym i delikatnym powiewem Morza Śródziemnego, a stepami Kałmucji, w kierunku koczowniczego Turkiestanu - rozciąga się planeta Kaukaz. "A w naszym stujęzycznym Kaukazie jedziesz, zapalisz fajkę u ogniska jednego narodu, a nim ją skończysz, już miniesz kilka krajów i narodów".


zapraszam   do mnie

czwartek, 15 grudnia 2011

Filip Springer "Miedzianka. Historia znikania"

Miedzianka była zielonym miasteczkiem położonym na wzgórzu pod Jelenią Górą. Była. Bo już jej nie ma. Miasteczko zniknęło, zapadło się pod ziemię, ale Filip Springer – reporter i fotograf - postanowił je odbudować. Nie, nie w sensie dosłownym oczywiście. Zaszył się więc nasz autor w archiwach, zajechał na Miedziankowe wzgórze, odnalazł byłych mieszkańców i stworzył z okruchów tych wspomnień i historycznych dokumentów obraz miasta tajemniczego, fascynującego i zarazem przerażającego. 

Zapraszam do przeczytania całego tekstu w moim kąciku z książkami

„Z miłości do drogi”


[źródło]

Ted Conover „Szlaki człowieka. Podróże drogami świata”

Ted Conover za motto swojej książki „Szlaki człowieka. Podróże drogami świata” uczynił słowa J.B. Jacksona „Zobaczyłem to, jak droga zmienia nie tylko to, jak ludzie podróżują, ale także jak myślą”. Droga w mniemaniu amerykańskiego reportera to jeden z najbardziej praktycznych i przełomowych wynalazków ludzkości. Droga, która wspomaga rozwój, która stanowi punkt zwrotny w rozwoju cywilizacyjnym danego społeczeństwa. Droga, która jest źródłem kulturalnego novum, ale też w końcu elementem, który stanowi zagrożenie.
Ambiwalentny wymiar szlaku autor tłumaczy na przykładzie starożytnego Rzymu. Tam droga pozwalała kontrolować całe cesarstwo, stanowiła o jego sile i potędze. Tam również, ta sama droga stała się przyczyną dosyć łatwego zwycięstwa plemion barbarzyńskich nad osłabionym imperium. Dziś, gdy szlaki z brukowanych zmieniły się na asfaltowe superszybkie autostrady ich dwoistość pozostaje jednakże niezmienna. Dobra jakościowa droga, cała sieć dróg świadczy gospodarce i ekonomii danego państwa. Bogate społeczeństwo stać na ich remonty i utrzymanie, ale również na ciągłe ich poszerzanie i wydłużanie. Ale nawet takie szlaki, podobnie jak te dziurawe i połatane, niosą za sobą zagrożenie (z tym wyjątkiem, że w przypadku tych pierwszych zagrożenie może dotrzeć o wiele, wiele szybciej).


Zapraszam do lektury całości recenzji na moim blogu >>TUTAJ

środa, 14 grudnia 2011

Ja, Phoolan Devi, królowa bandytów

Phoolan Devi
Wydawnictwo Tenten, Warszawa 1996

Książka jest autobiografią legendarnej w Indiach postaci, przez jednych uwielbianej i uważanej za wcielenie bogini Durgi, przez innych znienawidzonej za to, co robiła i kim była. A była kimś w rodzaju indyjskiego Janosika, szefową bandy dakoitów (bandytów), łupiła i karała bogatych, a wspomagała biednych i mściła ich krzywdy. 
 
Jej niezwykłe życie spisane zostało w sposób również niezwykły, jak na autobiografię, Phoolan była bowiem niepiśmienna. Opowiedzianą przez nią historię opracowało dwoje pisarzy: Marie Thérèse Cuny i Paul Rambali, i zapewne ich zasługą jest, że literacko książka ma całkiem niezły poziom, co jest raczej rzadkością w tego typu wspomnieniowych pozycjach prostych ludzi.

Phoolan pochodziła z najniższej w Indiach kasty śiudrów, z ubogiej wioski w stanie Uttar Pradeś, a dotarła na szczyty władzy. Droga do tego wiodła poprzez lata cierpień i upokorzeń. Nie tolerowana we własnej społeczności z powodu buntowniczej natury, nie pozwalającej zaakceptować opresyjnego dla ubogich (a zwłaszcza dla kobiet) systemu, jakim rządziła się wioskowa wspólnota, Phoolan trafiła do dakoitów, by z czasem stanąć na czele jednej z band. Za swoją przestępczą działalność spędziła bez wyroku w więzieniu 11 lat, ale gdy wyszła na wolność, sława królowej bandytów i obrończyni najuboższych wyniosła ją aż do indyjskiego parlamentu. Jednak jej wyczynów nie zapomnieli nie tylko zwolennicy, ale i wrogowie. W 2001 roku została zamordowana, podobno w zemście za masakrę dokonaną przed laty przez jej bandę.

Autobiografia Phoolan Devi była w Europie bestsellerem, w Polsce nie zyskała chyba jednak wielkiej poczytności, a szkoda, bo książka jest naprawdę świetna. Zwłaszcza pierwsza połowa, w której autorka opowiada swoje losy przed dołączeniem do dakoitów, nie da się porównać z niczym, co dotychczas napisano o warunkach życia indyjskiej biedoty. To wstrząsające świadectwo stosunków społecznych panujących na indyjskiej wsi. I choć wspomnienia Phoolan są sprzed kilkudziesięciu lat, nic nie wskazuje na to, aby do dzisiejszych czasów zaszła jakaś znacząca poprawa. Nędzna wegetacja, pozwalająca tylko na przeżycie, stałe uczucie głodu i strachu przed pobiciem przez „lepszych” od siebie, wyzysk i analfabetyzm są nadal udziałem milionów Hindusów, a sytuacja kobiet jest gorsza nawet niż w społecznościach muzułmańskich. Jak w pewnym momencie mówi Phoolan, źle jest urodzić się w biednej rodzinie, w niskiej kaście, ale jeszcze gorzej urodzić się kobietą. Pytana kiedyś, czy chciałaby odrodzić się, jako Phoolan Devi, odpowiedziała, że wolałaby już być zwierzęciem, przynajmniej miałaby godność. W tym wcieleniu walczyła właśnie o to godność i nigdy nie mogła pogodzić się z z zależnością od urodzonych w wyższej kaście i od mężczyzn, za co przyszło jej zapłacić życiem, jakiego za nic nie chciałaby przeżyć ponownie.

Każdy, kogo interesują Indie, kto chciałby poznać panujące tam warunki i zależności, powinien sięgnąć po tę książkę, właśnie ze względu na pochodzenie autorki, gwarantujące prawdziwość opisu praw rządzących życiem najuboższych warstw społeczeństwa hinduskiego, jakiej nie znajdzie się chyba nigdzie indziej. Niezwykłość książki polega przede wszystkim na tym, że została napisana nie przez kogoś z zewnątrz, nie przez jakiegoś wykształconego obserwatora, ale przez osobę stojącą najniżej na społecznej drabinie. Wprawdzie w drugiej połowie książki, gdy Phoolan opisuje swoje bandyckie wyczyny, z wiarygodnością jest już gorzej, jednak i tak gorąco zachęcam Was do przeczytania autobiografii indyjskiej „królowej bandytów”.  
W więcej na temat książki na moim blogu. Zapraszam.

czwartek, 8 grudnia 2011

Gdzieś blisko nas

Tym razem, dzięki wytrwałości Joanny, przeczytałam „Schodów się nie pali” – debiutancką książkę Wojciecha Tochmana. 11 reportaży, które najpierw zostały opublikowane w Wysokich Obcasach, później zostały zebrane w książkę, by jako całość znaleźć się w finale Nagrody Literackiej NIKE 2001.

Przyznaję, że dla mnie Tochman, którego wcześniej nie znałam, jest literackim odkryciem roku. Jego reportaże są poruszające, pokazują rzeczywistość z zupełnie nowej strony, są wrażliwe na człowieka, wnikliwe i dociekliwe.  
 
Więcej moich wrażeń po lekturze "Schodów się nie pali" na moim blogu. Zapraszam.

"Mordercy w mauzoleach" Jeffrey Tayler




"Oj, kakoj russkij nie tatarin!" (Który Rosjanin nie jest Tatarem!) - kiedyś to porzekadło odzwierciedlało życzliwą akceptację faktu, że pod jarzmem mongolsko-tarskim na amen zmieszała się krew Rosjan. Dziś na próżno szukać takiej tolerancji; w opinii publicznej ludzie z Azji Środkowej - to zalewający Rosję barbarzyńcy, muzułmanie, żebracy i kieszonkowcy. 

Latem 2006 Jeffrey Tayler wyruszył w podróż z placu Czerwonego w Moskwie na plac Tian'anmen w Pekinie. Przejechał ponad 11 tysięcy kilometrów, przez najrzadziej odwiedzane zakątki południowej Rosji, Azji Środkowej i północnych Chin. Wszytko po to, aby odkryć świat, w którym mieszkają pozostałości komunizmu, rodzący się kapitalizm, wymieszany z islamem oraz kulturami etnicznymi.

A skąd tytuł? Na placu Czerwonym i placu Tian'anemen stają dwa imponujące mauzolea, w nich spoczywają zabalsamowane zwłoki dwóch euroazjatyckich przywódców, którzy rozpoczęli wielkie przemiany, lecz przy okazji doprowadzili do śmierci dziesiątki milionów swoich obywateli. Więc dlaczego ciągle w Moskwie leży Lenin, a w Pekinie Mao Zedong - skoro Związek Radziecki upadł, a Chiny są krajem kapitalistycznym? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć sobie autor. Przemierza bezdroża, unika ekspresów i 'wykształciuchów', a rozmawia z każdym, kogo los postawi na jego drodze. Nie była to jego pierwsza podróż, pracował już w Azji Środkowej, poza tym ożenił się z Rosjanką, więc język rosyjski jest mu dobrze znany. 

Miasta jakie na trasie odwiedził Tayler to między innymi: Nowoczerkask (stolica Kozaków), Rostow nad Donem, Piatigorsk (Kaukaz), Nalczyk, Władykaukaz (Osetia), Machaczkała, Astrachan, Atyrau, Aktobe, Aralsk, Kyzyłord, Astana, Ałma Ata, Biszkek, Kaszgar, Jiayuguan, Baotou. I od razu mogę powiedzieć, że zabrakło mi tutaj mapy, chociaż jakiegoś szkicu trasy. Musiałam posiłkować się atlasem, czego bardzo nie lubię przy czytaniu, bo wybija mnie to z rytmu.
  
Ale wracając do treści. Autor podczas swojej wyprawy spotyka wielu ludzi, a większość z nich przepełniona jest gniewem, goryczą i nienawiścią do Rosji. Bywają jednak tacy i takie miejsca, gdzie jeszcze widoczny jest kult Stalina, a slogan NIECH ŻYJE I ROZKWITA PRZYJAŹŃ MIĘDZY LUDAMI ROSJI jest nader aktualne. Z tymże w takich miejscach, można się spodziewać jedynie kłopotów. Wybuchy bomb na targu, zamachy, porwania są tu na porządku dziennym, a świat w ogóle o tym nie słyszy. Ale najbardziej przerażająca jest tu nienawiść na tle etnicznym, widoczna w prawie wszystkich republikach. 

Tak naprawdę Rosja traktowała zawsze wszystkie republiki jako swoistą ochronę i tarczę przed najazdami z południa; dlatego pozwalała na autonomię i zachowanie praw. W praktyce wyszło to gorzej, bo jak się dzieli nie po równo, to pojawiają się konflikty. Autor ukazuje ten "kulturowy tygiel", dostrzega różnice między narodami, nie waha się zadawać mieszkańcom niewygodnych pytań, ukazując w ten sposób mentalność i zwyczaje poszczególnych grup etnicznych. 

O Czeczeńcach słyszał chyba każdy, o Osetii też było głośno w 2004 roku, kiedy terroryści zatokowali szkołę. Ale czy ktoś z Was słyszał o Bałkarach, Muratach, Kabadarajczykach albo o Dunganach? Tayler opisuje te narody, szczególnie skupia się życiu codziennym, na odbiorze Zachodu i władz w Rosji. Mnie najbardziej spodobał się opis Kigistanu - taki kraj rzeczywiście może zafascynować.  

Jednak, biorąc pod uwagę całość, rozczarowała mnie tak książka. Tayler wprawdzie nawiązuje do faktów historycznych, ale traktuje historię po 'łebkach". miałam wrażenie, że nie ma pojęcia, jakie wydarzenie było ważne dla danego narodu. Poza tym wszystkie jego wnioski, analizy polityczne i gospodarcze oparte są na rozmowach z ludźmi, którzy żyją na granicy prawa lub wręcz te granice przekraczają i raczej nie budzą sympatii. Oczywiście wszytko to odbywa się przy lejącej się litrami wódce (ewentualnie koniaku).

Taki przewodnik po knajpach Azji Środkowej, czyli gdzie najlepiej ugoszczą, gdzie można najeść i napić  się do syta. Na dodatek wydawało mi się,  że  Tayler pominął parę istotnych szczegółów. Aż dech mu zapierało od kaukazkich tancerek, śpiewaczek czy przewodniczek, a każdej z nich przyświecała dewiza, że -"najładniejsze dzieci rodzą się z mieszanej krwi, no i najbystrzejsze też, prawda?"

Zdumiała mnie też trochę (raczej śmieszyła) taka naiwność autora i "dziwienie" się z rzeczy oczywistych. Zdania typu: "Czy prawdą jest to, co czytałem, że ten człowiek [Czyngis-chan] - jeden z najbardziej bezlitosnych zabójców, jakich ziemia nosiła - był otoczony kultem i uwielbieniem w kraju, który zniewolił"? - może zadać tylko Amerykanin, doprawdy bardzo odkrywcze. Ale skoro ta książka "powinna być lekturą obowiązkową dla pracowników Departamentu Stanu USA i Pentagonu"- to niech sobie Amerykanie czytają i się dziwią
 
 

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Uśmiechy Bombaju

Jaume Sanllorente
Świat Książki, Warszawa 2010

Gdyby dziesięć lat temu ktoś powiedział Jaumemu Sanllorente, jak potoczy się jego życie, pewnie obśmiałby się z niedowierzaniem. Ten trzydziestopięcioletni dziś Hiszpan był wówczas dziennikarzem w czasopiśmie ekonomicznym, a w weekendy dorabiał w jednej z najlepszych restauracji w Barcelonie. Ale widocznie co innego było mu przeznaczone. W 2004 roku założył fundację „Uśmiechy Bombaju” zajmującą się hinduskimi dziećmi, osieroconymi albo z ubogich rodzin, i prowadzi ją do dziś. W książce, której dał tytuł od nazwy swojej fundacji, opisuje, jak doszło do tego niezwykłego zwrotu w jego życiu. Tym bardziej niespodziewanego, że lubił swoje dotychczasowe życie i nie zamierzał go zmieniać. 
 
Przypadek sprawił, że na cel swoich długo odkładanych wakacji wybrał Indie: pojechał zwiedzić Delhi, Dżajpur, Agrę i Waranasi. Początkowo ten kraj go przerażał, otaczający go wszędzie żebracy, setki półnagich dzieci, bawiących się odpadkami, masy bezpańskich psów. W Nepalu, o który zahaczył na końcu, spotkał się z założycielką organizacji pomocowej, ratującej dziewczynki przed prostytucją. To było jego pierwsze zetknięcie się z organizacją charytatywną i wywołało wyrzuty sumienia, że tak długo pozostawał obojętny na ludzką niedolę. 
 
Po powrocie Indie nie dawały mu spokoju, po kilku miesiącach znów pojechał, tym razem do Bombaju. Zaczął odwiedzać dzielnice slamsów, do których nie zapuszczają się nie tylko turyści, ale nie chcą tam jeździć nawet taksówkarze. Opisy tego, co zobaczył, są po prostu wstrząsające, szokujące dla nas Europejczyków. I ogarnęło go, jak pisze „dziwne poczucie odpowiedzialności za całą tę nędzę, na którą tak niewiele mogłem poradzić”1. Ostatniego dnia przed wyjazdem postanowił jeszcze odwiedzić jakiś sierociniec, żeby później, w Hiszpanii, napisać artykuł i przynajmniej w ten sposób spróbować pomóc. Los chciał, że trafiło na sierociniec, któremu grodziła likwidacja. Wtedy podjął decyzję, że musi te dzieciaki uratować. 
 
Więcej namoim blogu. Zapraszam.

1s. 41.

czwartek, 1 grudnia 2011

Gdy nie nadejdzie jutro

Paweł Skawiński
Wydawnictwo Dobra Literatura, Słupsk 2011


Reportaże Pawła Skawińskiego to druga książka w serii Lektury reportera, co powinno być dobrą rekomendacją dla pozycji z kategorii literatury faktu. W przypadku tej książki rekomendacja jest w pełni uzasadniona. 
 
Jest tak, jak obiecał wydawca na okładce: reportaże Skawińskiego nie mają nic wspólnego z pocztówką z egzotycznej wyprawy ani z kolorowymi folderami, są za to „skromni bohaterowie, którzy mimo wielu przeszkód uparcie walczą o lepszy świat wokół siebie.” Jeśli szukacie czegoś w rodzaju lekko strawnego przewodnika po Indiach, to nie ta książka. To nie obraz widziany oczami turysty. Skawiński opisuje Indie i Nepal z zupełnie innej strony. Pokazuje to, co w naszym pojęciu nędzne, brudne, podłe lub okrutne, ale nie chodzi bynajmniej o epatowanie czytelnika obrazami niewyobrażalnej biedy ani scenami upokarzania słabszych, choć w każdym z reportaży jest o przemocy, o różnych odmianach nadużywania przewagi silniejszych nad słabszymi. Skawiński szuka odpowiedzi na pytanie, czy i jak można ten stan rzeczy zmienić. 
 
Zaczęło się od tego, że przyjechawszy do Indii, zobaczył to, co rzuca się w oczy każdemu przybyszowi z zewnątrz: nędzarzy żyjących na ulicach, brud i tłumy żebraków. A że pojechał tam na dłużej i w innym zgoła charakterze niż turystyczny, z czasem zaczął odkrywać stan rzeczy, o którym przeciętny urlopowy przybysz nigdy się nie dowie. Nie opowiadają o tym przewodnicy, nie „chwalą się” tym przed obcymi media. Wiedza zawarta w książce pochodzi z długich podróży autora do indyjskich miast, wiosek, Kaszmiru i Nepalu. Jednak same podróże to nie wszystko, potrzeba było czegoś jeszcze – pozyskania zaufania ludzi, którzy zechcieli opowiedzieć mu o prawdziwym obliczu tego kraju i wprowadzić go w świat niedostępny obcym. Bez nich nie poznałby tych wszystkich historii. 
 
Więcej na moim blogu. Zapraszam.