sobota, 26 lutego 2011

Peter Fröberg Idling - Uśmiech Pol Pota (O pewnej szwedzkiej podróży przez Kambodżę Czerwonych Khmerów)


Wydawnictwo: Czarne, 2010
Pierwsze wydanie: Pol Pots leende : Om en svensk resa genom röda khmerernas Kambodja, 2006
Stron: 293
Tłumacz: Mariusz Kalinowski

Ocena: 5/6

Spotykam się najczęściej z reportażami, których autorzy starają się być gdzieś poza tekstem, oni są tylko narzędziami do przekazania nam pewnych wydarzeń, do opisu społeczności lub/i danego miejsca. Idling potraktował ten gatunek znacznie szerzej i napisał książkę osobistą, a wszystko czego doświadczył, co przeczytał lub o czym się dowiedział od innych przefiltrował przez siebie, przez swoją wrażliwość, swoje spojrzenie.

Uśmiech Pol Pota jako główny wątek przyjęło odniesienie się do wizyty szwedzkiej delegacji z 1978 w Kampuczy. Poza tym opowiada o Kambodży przed rządami Czerwonych Khmerów, o jej losach potem i współcześnie. O samym Pol Pocie i innych ludziach reżimu. O podróży autora do tego kraju. Nie chciałabym zamykać moich spostrzeżeń do banalnego "to straszne co zrobiono z tym krajem" itp., w związku z tym napiszę o mojej osobistej refleksji w trakcie lektury, która okazała się też - wraz z odwróceniem ostatnich stron - refleksją Idlinga.

cd. u mnie --> Mikropolis

(Nie)zapomniany Wańkowicz oraz fikcja w reportażu, czyli słów kilka o książce Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm


Aleksandra Ziółkowska - Boehm "Na tropach Wańkowicza po latach"

Melchior Wańkowicz to ojciec i mistrz polskiego reportażu. Każdy, niezależnie od pozycji społecznej, stanu posiadania, pochodzenia, znał nazwisko autora „Tworzywa”. Wańkowicz osiągnął to, co udało się nielicznym – zyskał uznanie zarówno wśród czytelników jak i krytyków. Jego książki przepisywane, wyciągane „spod lady” były cennym nabytkiem, dobrem, czytelniczym rarytasem. Celowo używam czasu przeszłego, bowiem wydaje się, że o Wańkowiczu, ostatnimi czasy, literacki (trafniej – czytelniczy) świat zapomniał. Na wiele lat, pisarz, zniknął z półek księgarń, z listy lektur szkolnych. Jego dzieła nie były wznawiane, czas rozliczeń po 1989 również nie sprzyjał popularności reportera. Niejasne przyczyny powrotu do Polski w 1962, możliwość wydawania, w jakże dużych nakładach, tworzyły wokół autora aurę tajemniczości i podejrzeń.
Lecz czy tylko hipotezy o rzekomej współpracy są przyczyna „nie czytania” Wańkowicza dziś? Zresztą, kto teraz o tym pamięta. Być może problem leży w samym pisarstwie autora? Języku reportera? Tematyce?! Dlaczego tak fascynująca postać jaką był Wańkowicz ginie w mrokach przeszłości? Czy autor „Karafki La Fontaine'a” nie odpowiada gustom współczesnego czytelnika i fascynuje dziś tylko pasjonatów jego prozy? Dlaczego nie promuje się nazwiska autora? Jaki dziś jawi się nam ten wybitny pisarz, którego wielu ceni, wielu oddaje hołd, lecz nikt nie czyta? W poszukiwaniu odpowiedzi, na te jakże liczne pytania, o twórczość i życie Melchiora Wańkowicza może pomóc nam – czytelnikom, pasjonująca i poruszająca książka Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm „Na tropach Wańkowicza po latach”...

Całość tekstu: >>TUTAJ

piątek, 25 lutego 2011

Wszystkie drogi prowadzą do Addis

Zima znowu dała mi się we znaki. Śnieg i dotkliwy chłód sprawiają, że marznę nawet w fotelu czytając książkę. Jedyna możliwość, by nie czuć zimna, to wskoczyć pod kołdrę. Aż chciałoby się to wszystko przespać, obudzić na wiosnę, kiedy można normalnie działać. Niestety, nie mam organizmu misia, więc kurcząc się z zimna czytam o ciepłych krajach.

Dzięki przyjaciołom mam biblioteczkę zaopatrzoną w literaturę turystyczno-reportażową. Zaczęłam od „Etiopia. Ale Czat!” Martyny Wojciechowskiej, książki przepięknie wydanej.

Na recenzję tej książki zapraszam na mój blog.

wtorek, 22 lutego 2011

Krzysztof Varga - Gulasz z turula

Nie jest to moja pierwsza książka autorstwa Krzysztofa Vargi, pierwszą, jaką przeczytałam, była "Tequila" nominowana do nagrody Nike w roku 2002. Jestem również szczęśliwą posiadaczka "Śmiertelności", której jakoś nie moge zmóc. Wydobyłam z zakamarków, postawiłam na widoku, więc szansa na przeczytanie jest, a tymczasem "Gulasz z turula", użyczony przez dzieci.  Zmaganie z książką zapowiadało się boleśne, podobie jak kiedyś z "Drogą do Babadag" Stasiuka. Węgry, Rumunia, Bułgaria, Jugosławia to nasi dawni bracia, a w zasadzie o tych krajach nie wiemy nic. Historia, kultura tych krajów to u mnie białe plamy. Wydawało mi się, że o Węgrzech to ja coś wiem, ale czytając "Gulasz..." szybko sie przekonałam, że jeśli o Węgry idzie to ja wiem tyle, że Polak-Węgier dwa bratanki, znam wino egri bikaver i kadarkę, choć z ta kadarką to tak nie do końca. Kadarka kojarzyła mi sie z sekretarzem generalnym KC WSPR Janosem Kadarem, a nie szczepem winorośli, Kadara autor przetworzył  na paprykarz, z Rakosiego ugotował zupę, na salami przeznaczył św. Stefana.  Ciąg dalszy

Blondynka na safari



Duzo sobie obiecywalam po tej ksiazeczce...
Jesli juz siegam po literature podroznicza - a robie to dosc rzadko - ta mam nadzieje, dowiedziec sie jak najwiecej o opisywanym miejscu/miejscach. Nowy kraj, nowi ludzie, nowe miasta: interesuje mnie wtedy wszystko. Czesto tylko tak moge poznac dana kulture i dlatego oczekuje jak najbardziej wyczerpujacych informacji :) Nie, nie myle literatury podrozniczej z przewodnikami - nie interesuja mnie adresy czy lokalizacje najlepszych restauracji - biorac do reki ksiazke z Tanzania w tytule oczekuje, ze wycisne ja jak przyslowiowa cytryne :) Ze dowiem sie o tej Tanzanii czegos ciekawego :) Jak sie tam zyje? Jak sie tam w ogole znalezc? Jakie pierwsze wrazenie pozostawia po sobie Dar es Salam? To jest w ogole duze miasto? Kim sa jego mieszkancy? Kim sa mieszkancy interioru? Co robia? Co chcieliby robic? Maja tam wode, swiatlo i gaz? A moze tylko dubeltowke, zeby odstraszyc dzikie zwierzeta? No, i europejskich turystow...
Pytan jest wiele, wiec kiedy rozpoczynalam lekture, moja ciekawosc siegala zenitu. Oto bowiem mialam poznac tajemnicza Tanzanie... :)



Po dalszy ciag recenzji zapraszam na mojego bloga :)

poniedziałek, 21 lutego 2011

Mariusz Szczygieł - Gottland

Szczygła pamiętam z telewizji i to z programu, którego nie cierpiałam
- jakiegoś talk show, które szło w scenerii dachowej, bliżej - na dachu wieżowca  (jeżeli takie w Polsce wtedy były) Niechęć do programu przeniosła się na niechęć do Szczygła i gdyby nie to, że o pisze o Republice Czeskiej, nigdy pewnie bym żadnych szczygłowych książek nie czytała. A skąd moja miłość do czeskiej tematyki? O ironio! Przeczytałam kiedyś w Wielkim Formacie artykuł o Czeszce Marcie Kubisovej, artykuł mnie zszokował, ale  nie zwróciłam uwagi na autora. Dziś wiem kto zacz - to był Mariusz Szczygieł. 

Ciąg dalszy

Cuba Libre

Podoba mi się to, co nazywam Pokoleniem Y, bo jest mało prawdopodobne, że pewnego dnia będziemy musieli słuchać sloganów: „Niech żyje Yunisleidis!" albo „Wieczna chwała dla Yusimil"
Y jest ukojeniem (11.08.2007)
Proporcje:
    •    40 ml rumu light (np. Bacardi albo Hawana)
    •    limonka
    •    Coca-Cola
Do szkła typu highball, wrzucić 3 kostki lodu, dodać rum, uzupełnić colą,wcisnąć limonkę i wrzucić ją do środka, dodać dwie rurki i… mamy Wolną Kubę.

Już od ponad 110 lat, w każdym razie w postaci rozsławionego przez Andrews Sisters koktajlu, bo bez mała połowę tego czasu odebrała Kubańczykom rewolucja. W styczniu 1959 roku oddziały Cywilnego Zjednoczonego Frontu Walki Rewolucyjnej z Fidelem Castro na czele wkroczyły do Hawany.
Najłatwiej po te informacje sięgnąć do internetu, nie zajmuje to wiele czasu, jeśli wie się o co pytać i ma się dostęp do sieci. Co jeśli się tego dostępu nie ma lub ma w maksymalnie ograniczonym rozmiarze? Czy taki dostęp do internetu wystarczy by jak Wiosna ludów na bliskim wschodzie wezbrała falą niepokoju na „wyspie jak wulkan gorącej" i zmiotła z powierzchni ziemi niczym fala tsunami Fidela Castro i jego reżim?
Tego z Notatek z Hawany się nie dowiemy. Musimy zaczekać na rozwój wydarzeń. Tymczasem wolno nam czytać w myślach Yani Sanchez, które w postaci wyboru trafiły do nas z jej bloga „Pokolenie Y". Dzięki niej możemy się wybrać bezpiecznie do „ginącej cywilizacji". Jednego z ostatnich reliktów socjalizmu i przyglądać się jego realnemu obliczu. Dla mnie to jest pierwszy z powodów dla, których warto sięgnąć po tę książkę i czytać ją jak historię równoległą, jak nierealny, futurystyczny, obraz możliwej lecz nie danej nam teraźniejszości pod rządami idei Wiecznie Żywych… i tu należaloby dodać Trupów. 

"W kwestii ubioru: uczennice nie noszą więcej niż jednej pary kolczyków. Koszule i bluzki nosi się w spodniach. Nie będzie się stosowało agrafek, by dopasować je do ciała ani dopuszczało, by były krótsze niż do pasa spodni czy spódnicy. Nie usuwać kieszeni. Spódnice powinny mieć długość 4 centymetrów powyżej kolan. Nie dopuszcza się spódnic biodrówek, przebarwionych lub przypalonych żelazkiem. Spodnie powinny być dopasowane do wysokości butów. Nie pozwala się na noszenie spodni biodrówek. Nie pozwala się na bransoletki, naszyjniki, łańcuszki i pierścionki. Symbole religijne nie mogą być widoczne. Buty mają być zabudowane, a pończochy białe i czarne. Nie wolno nosić odtwarzaczy MP3, MP4, telefonów komórkowych. Uczniowie nie noszą kolczyków, klipsów ani piercingu. Paski powinny być proste, bez ekscentrycznych lub nowoczesnych sprzączek, czarne lub ciemnobrązowe.
W kwestii włosów: odpowiednie są włosy obcięte, uczesane i ogolone, należy wyeliminować całą ekstrawagancję i nowoczesność dalekie od noszonego mundurka. Osobnikom płci męskiej nie pozwala się na długie włosy, spinki ani inne przedmioty wpięte we włosy. Kobiety nie mogą nosić wiszących kolczyków. Ozdoby we włosach powinny być koloru niebieskiego, białego lub czarnego. Mają być odpowiedniej wielkości. Długość włosów u mężczyzn nie może przekraczać 4 centymetrów."

Cztery centymetry tolerancji
Escrito por: yoani.sanchez en Generacion Y , Septiembre,4,2010

Tak brzmi tekst „powitalny" dla rodziców dzieci rozpoczynających naukę w Hawańskim gimnazjum. I to jest dla mnie drugi powód, dla którego warto sięgać po Cuba Libre , tj, raczej po Notatki z Hawany - warto mieć dowód taki jak ten, by móc w rozmowach z młodymi ludźmi uciec od martyrologii wprost, a jednocześnie by móc wskazać im cel jaki mógł i nadal może przyświecać ludziom w wielu jeszcze zakątkach świata, walczących o swoje prawa.
Powód ostatni to swego rodzaju żywa historia internetu. To co dla nas już niewiarygodnie odległe dzieje się nadal. To co dla nas wciąż nieosiągalne jest niczym w porównaniu, z tym co nie jest osiągalne dla przeciętnego Kubańczyka. Takim przeciętnym Kubańczykiem jest autorka książki i tylko dzięki temu, że ukończyła filologię hiszpańską i że płynie w niej gorąca kubańska krew i że jest upartą kobietą, która postanowiła się podzielić swoimi myślami o tym co ją otacza, o kraju który ukochała i o swoich marzeniach, dostajemy do ręki pamiątkę niezwykłą. Pamiątkę z kraju którego za chwilę nie będzie, pamiątkę bardzo osobistą i wbrew pozorom niepospolitą.

Salut! Cuba Libre!



Autor: Yoani Sanchez

Nakładem: W.A.B.
Rok wydania: 2010
Format: 145 x 208 mm
Oprawa: twarda
Stron: 288
Cena: 37,90 








niedziela, 20 lutego 2011

Jean Rolin "I ktoś rzucił za nim zdechłego psa"

Trudno, naprawdę trudno jest znaleźć oryginalny temat reportażu. Trudno, naprawdę trudno jest znaleźć oryginalny temat reportażu i przekazać go w sposób wciągający, jak najlepsza powieść. Ale są jeszcze tacy, którym pomysłów nie brakuje. Co więcej, są tacy, którzy swe wariackie pomysły potrafią zrealizować. Bo kto to widział, żeby pisać książkę o bezdomnych psach, których, jak się okazuje, pełno jest wszędzie. 

Do przeczytania całego tekstu zapraszam do swojego kącika. 
Jeżeli ktoś jest zainteresowany książką Jeana Rolina "I ktoś rzucił za nim zdechłego psa", chętnie ją wymienię na reportaż Jeana Hatzwelda "Strategia antylop". W tej sprawie zapraszam do umieszczania komentarzy pod postem z recenzją albo zapraszam do siebie na maila : magdalena.wolowicz@gmail.com

sobota, 19 lutego 2011

„Izrael już nie frunie” – Paweł Smoleński


Uff… Nielubię czytać ebooków, ale jak trzeba to trzeba ;) Czytałam długo, ale się opłacało. Pierwszy raz zetknęłam się z Smoleńskim imam nadzieję, że nie ostatni. Polubiłam jego styl i prostotę.

Smoleński przedstawia nam Izrael takim jaki m jest i to co zrobi z ludźmi, Znaczy to co sądzimy, że z nami robi. Wędrując ulicami rozmawia ze wszystkimi i o wszystkim. Dzięki temu poznajemy takie historie jak np. „Syndrom Jerozolimski”

Na resztę zapraszam  do mnie ;)

niedziela, 13 lutego 2011

Swietłana Aleksijewicz - Wojna nie ma w sobie nic z kobiety










Podejmując wyzwanie Reporterskim okiem miałam świadomość, że literatura faktu jest przeze mnie gatunkiem niedocenianym. Zobligowana do zmian przeglądałam listę tytułów. „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” ? Intrygujący tytuł. Rzut oka na notę od wydawcy i już wiedziałam, to właśnie takiej książki szukam.

Przede mną owoc kilku lat pracy Swietłany Aleksijewicz – dziennikarki, która na kartach niniejszej książki utrwaliła historię i wspomnienia rosyjskich kobiet walczących w II wojnie światowej.
Choć literatura wojenna nikomu nie jest obca, z takim reportażem prawdopodobnie zetkniecie się po raz pierwszy. Bo ta książka jest inna. Ta mówi głosem kobiet. I choć minęło 40 lat a ów głos nieco zszarzał i stracił na sile, rozbrzmiewają wspomnienia – tak wyraźne i wciąż żywe.
 

 

czwartek, 10 lutego 2011

„Zrób sobie raj” Mariusz Szczygieł


Przyznaję bez bicia – do tej pory wiedziałam o Czechach mniej więcej tyle, co przeciętny Polak, więc raczej niewiele – piwo, śmieszne filmy, zabawny język, Praga, knedle. Pragę nawet miałam wieki temu okazję odwiedzić, ale jako osoba wtedy młodziutka i jeszcze głupiutka, zwracałam uwagę głównie na to, jakie to miasto jest ładne. Wiedziałam też o tym, że pretendują do jednego z najbardziej ateistycznych krajów świata. I tyle… Dlatego też lektura książki „Zrób sobie raj” zagwarantowała mi naprawdę wiele niespodzianek! Nasi sąsiedzi, Słowianie, jednak pod wzgledem mentalnym, obyczajowym, kulturowym są od Polaków oddaleni o lata świetlne!
Najnowsza książka Mariusza Szczygła to opowieść o Czechach, jako narodzie pełnym poczucia humoru, radosnym, pogodnym, nie znającym czegoś takiego, jak tematy tabu, autoironiczny oraz ateistyczny. Jednocześnie jest to naród, który wydaje się zrobić wszystko, byleby tylko było przyjemnie, lekko, niestresowo, dla którego cierpienie jest niemile widziane, a wręcz społecznie nieakceptowane, w którym nieliczne osoby wierzące boją się przyznawać do swej wiary, by nie zostać usuniętym przez znajomych w cień zapomnienia. Naród urzekający, naród dziwny, naród intrygujący. Społeczeństwo, które w związku z niewiarą w raj po śmierci, próbuje sobie stworzyć raj na ziemi. Czy jednak może być to próba udana? Czy można stworzyć raj na ziemi bez utracenia części człowieczeństwa? Przeczytajcie i sami zadecydujcie!
Pełna wersja rezenzji znajduje się TUTAJ.
PS. Stan na początek lutego: 4 z 6 planowanych ksiażek już przeczytane i opisane. Niestety teraz czeka mnie przerwa w czytaniu reportaży, może uda mi się coś przeczytać w drugiej połowie marca.

„Dzisiaj narysujemy śmierć” Wojciech Tochman


Do niedawna nie miałam okazji poznać reportaży pisanych przez jednego z najbardziej znanych twórców reportaży, czyli przez Wojciecha Tochmana. Teraz już rozumiem skąd się biorą te wszystkie okrzyki zdumienia i zachwyty nad kunsztem pisarskim. I popieram je całym sercem, mimo tego, że autor jest bezkompromisowy i pisze tak, że czytanie boli…  Nie umiem jednak napisać „profesjonalnej” recenzji tej jakże ważnej i bardzo dobrze napisanej książki, będzie to więc garść luźnych przemyśleń z nią związanych. Z góry przepraszam, jeżeli wyjdzie chaotycznie i długo, ale poruszyła mnie ona bardzo i – mimo, że upłynęło sporo dni od jej przeczytania – ciągle jestem pod jej wrażeniem.
O ile dobrze pamiętam, to jakieś wiadomości o ludobójstwie w Rwandzie widziałam już w telewizji w czasie, w którym to się działo. Oraz oczywiście już później, kiedy wszelkie komisje rożnej maści zaczęły dochodzić tego, co tam się wydarzyło i pojawiła się nowa fala zainteresowania medialnego. Było to dla mnie wstrząsające, ale wtedy jeszcze niezbyt interesujące. 
Czy to się zmieniło? Jakie mam wrażenia z lektury? Do przeczytania pełnego tekstu tej mojej nierecenzyjnej recenzji zapraszam na mojego bloga - TUTAJ.

Ciąg dalszy nastąpił. Busz po polsku 30 lat później


    "20 lat nowej Polski w reportażach według Mariusza Szczygła" pod. red. M. Szczygła

Zaznaczyć należy na początku – nie o Kapuścińskim będzie tu mowa. Lecz o tym, co  lub trafniej, kto po nim pozostał. Takie nazwiska jak chociażby Szczygieł, Hugo-Bader, Ostałowska, Tochman, Smoleński, Szabłowski tworzą współczesną konstelacje wybitnych polskich reporterów i udowadniają, że lekcje zadane im przez autora „Cesarza”, ale również Kąkolewskiego i Krall[1] zostały należycie odrobione. Na tyle dobrze, że książka "20 lat nowej Polski w reportażach według Mariusza Szczygła", to zbiór prawdziwych pereł gatunku. Stanowiący jednocześnie doskonały obraz tego co przez 20 lat istnienia III Rzeczypospolitej (lub jak niektórzy by chcieli IV RP) kształtowało sumienia i wyobraźnie obywateli kraju nad Wisłą.

Całość recenzji: TUTAJ

[1] „Polska szkoła reportażu – jak mawiają reporterzy  - to trzy razy K: Kapuściński, Kąkolewski, Krall. Dlaczego kobieta jest ostatnia na tej liście? Bo tak lepiej brzmi rytm zdania – powie każdy reporter”.  20 lat nowej Polski w reportażach według Mariusza Szczygła, pod. red. M. Szczygła, Wołowiec 2009, s. 43.

środa, 9 lutego 2011

Paul Theroux. Pociąg widmo do Gwiazdy Wschodu.


Książka nosi podtytuł "Szlakiem Wielkiego bazaru kolejowego" i opisuje podróż jaką Autor podjął w 33 lata po swojej pierwszej wędrówce przez Europę i Azję. Wyznaczona trasa wiedzie Paula Therouxa od Londynu do Stambułu, przez Gruzję, Azerbejdżan, Turkmenistan, Uzbekistan, Pakistan, Indie, Birmę, Wietnam, Chiny do Japonii i stamtąd przez Rosję, Białoruś, Polskę, Niemcy i Francję do stolicy Wielkiej Brytanii. Robi wrażenie, prawda?

Ze szczególną uwagą czytałam o podróży przez byłe republiki radzieckie i Rosję, zainteresowała mnie Rumunia i Turcja. W czasie swojej wędrówki Autor często się przesiadał, zostawał na kilka dni w odwiedzanym przez siebie mieście, poznawał mieszkańców i klimat miejsca, w którym zdecydował się zatrzymać. Dzięki jego rozmowom, dzięki wrażeniom jakimi dzieli się z czytelnikami możemy stworzyć sobie obraz rejonów przez niego odwiedzanych w drugiej połowie pierwszej dekady XXI wieku.

Resztę przeczytacie na moim blogu. Zapraszam:)

niedziela, 6 lutego 2011

"Afrykańska odyseja" Klaus Brinkbäumer

Afryka - kontynent sprzeczności 

Afryka otrzymuje na głowę mieszkańca więcej pomocy niż wszystkie kontynenty razem wzięte i jednocześnie tu znajduje się najwięcej "najuboższych krajów świata" - paradoks pomocowy.
Afryka dysponuje najszlachetniejszymi bogactwami naturalnymi  i mimo to jest zadłużona - paradoks bogactw naturalnych. 
W Afryce są kraje rolnicze o wielkim potencjale, ale ich rolnictwo jest tak zacofane, że muszą importować produkty żywnościowe - paradoks rolniczy.
 
O takiej właśnie Afryce pisze Klaus Brinkbäumer i wyrusza w podróż z byłym uchodźcą z Ghany – Johnem Ampanem, który po czternastu latach spędzonych w Europie postanowił powrócić do domu.

Podróż, taka jaką odbył John Ampan i jaką odbywały miliony innych, to narażenie się na niekończące się ryzyko. Na śmierć z ręki policjanta, na śmierć za Saharze, na trąd, na deportację u kresu podróży, na wywiezienie ciężarówką na Saharę i porzucenie bez mapy, wody i jedzenia. Na to, że nawet prawdziwe dokumenty nie muszą pomóc na przejściu granicznym, jeśli ich posiadacz ma czarny kolor skóry. Wreszcie na to, że nawet w afrykańskim porcie zdarzyć się może tak, że jedynymi przyjmowanymi walutami są euro i dolar. W swojej książce autor nie pisze tylko o Johnie, porusza w swym reportażu szereg problemów międzykontynentalnych, które wciąż oddalają Afrykę od Europy. Mówi o przyczynach, skutkach, dokonuje analizy. Poza tym reportaż wolny jest od dydaktyzmu, w prostych i wyrazistych słowach opisuje rzeczy trudne do wyobrażenia. Oddaje złożony i wielobarwny obraz Afryki. I tak jak twierdzą wydawcy: "W tej książce Europejczyk przegląda się w lustrze.."
 
Fragment swojej książki Brinkbäumer poświęcił Ryszardowi Kapuścińskiemu. Autor Afrykańskiej odysei gościł u Kapuścińskiego przez kilka dni, prowadząc dyskusje o Afryce, Herodocie, Bronisławie Malinowskim i krajach Trzeciego Świata. Niemiecki dziennikarz mówi o Kapuścińskim: ekspert, mistrz politycznego reportażu podróżniczego. Chociażby dla tych kilku ważnych opinii warto po nią sięgnąć.

Ta książka to  reportaż drogi, lecz nikt nie chciałby w taką drogę wyruszyć. Albo reportaż o marzeniach, które sprowadzają się do snów o zaspokojeniu najprostszych potrzeb. O nadziei i szansie, która często jest złudzeniem. O życiu poza prawem i życiu bezprawnym naznaczonym stygmatem czarnej skóry. O anonimowej śmierci w wodach Morza Śródziemnego lub pośród piasków Sahary. Słowem - reportaż o ludzkim nieszczęściu doskonałym, czyli o afrykańskich uchodźcach zmierzających do europejskiego raju.

Po lekturze "Afrykańskiej odysei" wszystkie moje problemy i  marzenia wydały mi się egoistyczne. Nowa torebka, pieniądze na następne książki, jak zorganizować sobie ferie, co ugotować jutro na obiad - to zaprząta moje myśli. W takim momencie dziękuję Bogu, że mieszkam w Europie, że urodziłam się w Polsce i że mam takie problemy. I nie muszę się martwić o to, jak zdobyć półtora tysiąca dolarów na miejsce w pontonie, na miejsce w środku pontonu, bo ze środka rzadziej się wypada do wody, płynąc do raju..

recenzja też  U MNIE zapraszam